Wyprawy
Pierwsza wyprawa do Gruzji, Armenii i Iranu
sierpień 1999
Wyprawa na Wschód
Jarosław Fret i Kamila Klamut związani z Ośrodkiem Badań Twórczości Jerzego Grotowskiego wyruszają na wspólną wyprawę na Wschód w poszukiwaniu Mandejczyków.
Mieliśmy z Jarkiem wspólną intuicję, że bardzo chcemy pojechać na Wschód. Na fali tęsknoty za wyprawami postanowiliśmy – jedziemy na Wschód. Podjęliśmy się realizacji szalonego jak na tamte czasy pomysłu by tam pojechać. To jest 1999 rok – postanawiamy podążać razem w swoim kierunku i dziś mogę powiedzieć, że ta decyzja jest prawdziwym początkiem ZARu.
Jarek podsunął mi książkę Andrew Welburna „Początki chrześcijaństwa”, gdzie przeczytaliśmy o Mandejczykach, o których nie wiadomo czy wciąż żyją gdzieś w Iraku, Iranie. Postanowiliśmy podczas wyprawy sprawdzić czy rzeczywiście wciąż tam są.
Kamila Klamut
Cała podróż trwała trzy do czterech tygodni. Pierwszym celem wyprawy Jarosława Freta i Kamili Klamut była Armenia, Iran oraz Syria (do której nie dotarli). Po drodze trzy dni spędzili w Gruzji, w Tbilisi, gdzie trafili do najważniejszych kościołów gruzińskich, w których spotkali się z bogactwem liturgii gruzińskiej – doświadczeniu istotnym z perspektywy dalszych inspiracji mającego niebawem powstać Teatru ZAR.
Trafiliśmy do gruzińskich kościołów, gdzie przebiła nas „strzała Amora”, ponieważ to, co w tamtym czasie działo się w gruzińskiej liturgii było nieprawdopodobne. Dziś sytuacja związana ze zwrotem narodowym w kościołach gruzińskich i w związku z tym wyrugowanie naleciałości rosyjskiej cerkwi z liturgii gruzińskiej sprawiła, że wiele z tego, co wtedy mieliśmy okazję poznać, jest już nieobecne. Ale my trafiliśmy na ten szczęśliwy okres, kiedy to jeszcze tam było i to było tak piękne i bogate, że to wyjątkowe „Kyrie Eleison”, jakie wtedy tam usłyszeliśmy nie można już usłyszeć nigdzie indziej, to już nie istnieje w tamtym ani żadnym innym miejscu.
Kamila Klamut
W Armenii spędzają około dziesięciu dni, po czym docierają do Iranu, w okolice miasta Ahwaz, gdzie odnajdują Mandejczyków. Jest to jedyna starożytna grupa gnostycka, jaka przetrwała do naszych czasów. Mandejczycy przechowali w swej tradycji rytualnej ceremonię chrztu wywodzącą się od Jana Chrzciciela. Jarosław Fret i Kamila Klamut są świadkami mandejskiego chrztu, który w swojej formie jest niezmieniony od ponad dwóch tysięcy lat.
Jadąc tam, byliśmy przekonani, że jedziemy do grupy ludzi, którzy zachowali przekaz rytualny trwający ponad dwa tysiące lat. Chcieliśmy, bez względu na to co spotkamy i usłyszymy, dotknąć tego, co jest dziś owocem ludzkiego przekazu, przeniesienia, ludzkiej transmisji; czyli zobaczyć jakim naczyniem i wehikułem są sami ludzie. […] Oczywiście, spodziewaliśmy się muzyki, dźwięków, brzmień, a okazało się, że oni są „prawdziwymi” gnostykami i w związku z tym rozwibrowana materia i powietrze nie jest dla nich tym, co chcieliby wspierać. Dla Mandejczyków to, co stworzone w materii i co w nią „popadło” (a zatem również dźwięk) nie powinno być wspierane. Mandejczycy przynieśli bardzo wyjątkowe, trwałe i głębokie rozumienie sensu ludzkiego głosu jako wibracji; narzędzia, które rozpięte jest pomiędzy ludzkim umysłem a ciałem – „nous”. Głos ludzki nie przynależy do żadnej z tych jakości – jest fizyczny, ale jest równocześnie duchowy. Obserwując Mandejczyków zrozumiałem, że być może człowiek władający głosem, który jest rozumiany jako przestrzeń pomiędzy tym, co duchowe i cielesne, jest swoistą hipotezą Boga; stwórcy, który chciał sprawdzić w jaki sposób jest możliwe „ubrzmienie”, „upuszczenie” w materię nie tylko ducha w ciało, ale także „logosu” w brzmienie i być może tylko po to potrzebny jest Bogu człowiek. Ta przestrzeń, którą nazywamy głosem, który brzmi w nas i rozpościera się pomiędzy umysłem (nous) a ciałem to rodzaj głębokiej studni. Studni do której stwórca rzuca złote monety i nasłuchuje dźwięku, kiedy spadają na samo dno; wrzuca ideę, którą możemy postrzegać na wzór praw odkrytych przez geometrię lub relację, która może jest tylko kolorem, ledwo przeczuwalną jakością, po to aby tam, na dnie – w ludzkim ciele, uzyskała brzmienie i artykulację. Artykulację rozumianą nie tylko jako pojedynczy dźwięk, bo może być to cała narracja i całe życie, które wyraża się ze wszystkimi falami ekstazy i przekleństwa jakie z siebie wyrzucamy. Jest to stwórca, który wrzuca w nas jak w studnię szlachetny kruszec, szlachetny stop metali.
Jarosław Fret