Spektakle
Trociny we Wrocławiu
1 grudnia
Trociny
Jestem komiwojażerem zbędności. Zmielony razem z życiem, jak pies z budą, z której boi się wyjść. Zmielony razem z wagonami lat, przedziałami spraw, miejscówkami spotkań, podgłówkami słów.
I mam wrażenie, że już kiedyś to było. To moje życie. Tania, odgrzewana historia, opowiedziana dla uciechy zgromadzonych na rodzinnym przyjęciu.
A moja śmierć? A śmierć inna? Czy też już były?
Śmierć dla ludzi jest nie lada atrakcją, mam na myśli oczywiście nie ich własną śmierć, ale śmierć innych, najlepiej oczywiście gdy jest to ktoś powszechnie znany, choć może być też ktoś z rodziny, ale i nagły zgon nieznajomego, szczególnie gdy jest się przy tym obecnym, to także rzecz nie do pogardzenia. Ludzie łakną prawdziwej śmierci, ponieważ są już znużeni śmiercią nieprawdziwą, którą serwuje im telewizja, ile razy dziennie można oglądać na niby zabijanych, na niby zastrzelonych, na niby zadźganych, to się robi zdecydowanie nudne, nawet bogato ilustrowane teksty w brukowcach o dzieciach zagryzionych przez psy, o córkach zamordowanych przez ojców, o synach zabijających matki, to też się robi nieco monotonne, choć na pierwszy rzut oka jest bardzo atrakcyjne i – można powiedzieć – smaczne. Jest tak, ponieważ ludzi podnieca – w sensie erotycznym – cudze upokorzenie. Typowa dla ludności zamieszkującej ten kraj satysfakcja z cudzego nieszczęścia i upokorzenia stoi za ciekawością i podnietą, która zaciera w nich świadomość, że oni sami też kiedyś takiego upokorzenia zakosztują, gdy będą zdychać w bólu i trwodze lub nagle w zawstydzeniu zwalać się na ziemię, na ulicy, w sklepie przy kasie, potrąceni przez samochód, gdy siatki z zakupami wypuszczą z siebie ukryte skarby.
Fragment powieści Trociny